Refleksje

_1040729

Przeczytałam gdzieś o znanym pisarzu w starszym wieku, który napisał lub powiedział podczas jakiegoś wywiadu, że jeśli nie możesz już chodzić, zawsze możesz zwiedzać swoje wnętrze.

Ja wycieczkę tę widzę podobnie do odwiedzin w środku ogromnego, spróchniałego dębu. Komora utworzona przez czas, niczym mieszkanie dzieci w baobabie z powieści Sienkiewicza „W pustyni i puszczy”, dając ochronę i bezpieczeństwo, stwarza także niepowtarzalną okazję, by udać się w podróż do miejsc, gdzie powstawały nowe konary lub ich zalążki. Zobaczyć można wówczas, gdzie powstały, jak powstały; jak moment ich powstania odbił się na wyglądzie i kształcie; jakie oblicze przyjęły wydarzenia zewnętrzne; prześledzić jak konary te potem wzrastały; próbować zrozumieć, dlaczego jedne urosły potężne i piękne, inne zaś zamarły, uschły, bądź skarlały. W miejscu, gdzie wyrastają z pnia drzewa, pozostały skumulowane ślady ich początków, determinujące wzrost lub go blokujące. Jeszcze konary te nie spróchniały, nie możemy więc udać się śladem wewnętrznych komór do wnętrza ich ciał, ale zawsze możemy spojrzeć od środka i z zewnątrz na tę czy inną gałąź, spekulując z jej wyglądu i początkowych zawirowań materii wokół zalążka, czy były skazana już od zarania na sukces lub zagładę, czy może przypadkiem, wiele lat po uschnięciu, nie wypuściła nowego pędu i dlaczego stało się to tak późno.

I tak udając się w górę spróchniałego dębu, możemy wędrować po kolejnych piętrach coraz wyżej, trochę mniej interesując się najnowszymi gałęziami, rosnącymi na samej górze, bez względu na ich siłę i wartość, skazanymi na zagładę, gdy dąb upadnie lub zostanie ścięty. Docierając na sam szczyt pełen jaskrawej białości światła zobaczymy, że to, co jest nad nami, jest już tylko pustą i czystą przestrzenią. Ponieważ jednak śmierć wieszczy nie czerń w oczach, a białość — wiemy już, iż nadszedł kres naszej wycieczki. Jej plony, jeśli jest prawdą istnienie kosmicznej pamięci, Kroniki Akaszy, zostaną w niej, zasilając te siły, które nas tu przywiodły i osadziły, nie przydając się poza tym nikomu i na nic (z wyjątkiem profesjonalnych jasnowidzów).

Istniejące jednak, odbite i zniekształcone fragmenty Kroniki, z granicami zamazanymi między tym, co było, jest i będzie, trafiają różnymi drogami do różnych osób, często wrażliwych profanów i może właśnie ze względu na nich warto odbywać te, ostatnie już zapewne, wycieczki.

Przebłyski — ilustracje stanu

 

2-madridmit-pajak_-1

(Patty Pająk – ze strony http://www.migrarescultura.es/historias/proyecto-kamani-patrycja-pajak/)

Pewien mądry człowiek w przysłanym mi mailu precyzuje różnicę między relacją, a wspomnieniem, które mogłoby, ale nie musiało się pojawić; z natury rzeczy jest więc owocem „otwierania się neurologicznych klapek przeszłości” w „otoczce innego ducha czasu”.

Zdaję sobie sprawę z tego i wiem, że usiłuję godzić ogień z wodą i że w tym godzeniu coś znika, za to pojawia się coś nowego, zaś ubocznym produktem jest mglista atmosfera, która bywa czasem ważniejsza od faktów, ale łatwiej może być kwestionowana. Jak to jest, że moje wspomnienie o jakichś wydarzeniach zawarłbym na pół stronniczki tekstu, a ktoś inny tłucze kilka stron o pierdołach? — myśli się czasem przy takiej okazji.

Bardzo to wydaje się zawikłane, jednak jest próbą zrozumienia upartego dążenia naszych umysłów do uproszczeń, redukcji i syntezy aż do tego stopnia, że każda relacja rozbudowanego stanu pośredniego wydaje się wytworem fantazji lub przynajmniej braku precyzji opisu takich stanów.

Łapię się na tym czasem, że gdy przystępuję do odtworzenia wspomnień o jakiejś rzeczy czy wydarzeniu, moja pamięć zubaża wszystko, o czym chcę opowiedzieć, staje się zazwyczaj płaskie; giną szczegóły, jakbym naumyślnie kiedyś postanowiła sobie, że zapamiętam wyłącznie rzeczy istotne, nieważnymi szczegółami nie zaśmiecając sobie głowy.

Wielokrotnie jednak stwierdziłam, że gdy zabieram się za opis czegoś, co było i przeminęło, a nie wysilam się wcale, żeby sobie przypomnieć, tylko zastanawiam się nad ważnością całej sprawy — w mojej głowie, a właściwie na klawiaturze komputera, pojawia się cała sekwencja zdań, wyrażeń i porównań, z najdrobniejszymi, zapomnianymi szczegółami jako przebłysk — ilustracja stanu. Gdybym chciała opisać na przykład komplet obowiązujących w mojej pracy w PZU w latach 80-91 druków (o czym opowiada m. in. rozdział „Czysta gwiazdka” w II cz. „Sierotki”), nigdy w życiu bym sobie ich nie przypomniała w zwyczajny sposób. Wszystkie te papierki, jako nieważne, dawno wyleciały z mojej głowy, kiedy jednak bohaterkę swojej powieści osadziłam w ogromnym pokoju, w którym pracowałam, wraz z przypomnieniem półek, stert akt w takich czy innych (ważnych) miejscach, na blatach, na korytarzu i w piwnicy — wszystko to, łącznie z kolorami druków, supełkami sznurków wiązanych z oszczędności, niemal ich szorstkim i strzępiastym dotykiem, powróciło jak w transie. W tym transie mogłabym podawać jeszcze wiele szczegółów i wiele ich po prostu wycięłam z tekstu, redukując go co najmniej dwukrotnie. Dlaczego? Bo w moim umyśle stał się on syntezą czegoś istotnego, do wyrażenia czego potrzebna była pewna liczba szczegółów i szczególików. I te szczegóły i szczególiki w nadmiarze pojawiły się na zawołanie, a ja sama dziwiłam się, że przechowały się tak długo, bo ponad dwadzieścia parę lat, w mojej podświadomej pamięci. Jakby doniosły je usłużne szczury, wynagrodzone przez mój umysł monetą syntezy sylwetki dziewczyny rozpoczynającej swoją karierę zawodową.

Wyobrażam sobie czasem, że gdy fotograf ujrzy pewien widok, moment, przedmiot — w przebłysku świadomości wagi tej chwili, rzeczy czy procesu, dokonuje aktu naciśnięcia migawki aparatu. Zdarza się zapewne czasem i tak, że nie czyni tego świadomie. Ot, jakiś błysk i natychmiastowa reakcja. Na przykład, gdy w autobusie spada coś z półki nad głową, a ty błyskawicznie to chwytasz, zanim zdążysz pomyśleć.

Tym właśnie bywa często twórczość. Nie — świadomym mozoleniem się nad przypomnieniem sobie i wyborem potrzebnych elementów, a nagłą wizją, przebłyskiem, syntezą. W przypadku szukania nie fantazji, a realiów, precyzja odtworzenia może być ogromna i do takiego odtworzenia możemy mieć pełne zaufanie — jeżeli oczywiście dysponujemy pewnym stopniem samoświadomości.

Dlaczego tak szczegółowo zajmuję się tym tematem? W czasach, gdy ludzie coraz bardziej odjeżdżają od rzeczywistości, kiedy wahadło przechyliło się na stronę fantazji i fantasmagorii, w które nieraz sami zaczynają bezkrytycznie wierzyć, coraz bardziej istotny staje się kontakt z ziemią. I opowieści o druczkach, sumatorach, czynnościach rąk i tym podobnych szczegółach są świadectwem, ziemską podstawą i bazą, z której dopiero wyciągamy wnioski. Rozumowanie od szczegółu do ogółu.