Recenzje

Taniec kury

Katarzyna Anna Urbanowicz

sprnetodSo6fm61mm3dg637lz3.ilic9t21a66m0lg6i7l otfi120ul7cfa  ·

Grono odbiorców: Publiczne

Bardzo interesująca recenzja!

 

Zdrowo Bookknięte

sprnetodSo6fm61mm3dg637lz3.ilic9t21a66m0lg6i7l otfi120ul7cfa  ·

Ku przestrodze: Nigdy nie oceniaj książki po okładce i … zamieszczonym na niej tytule – szczególnie wtedy, gdy jest on tak zagadkowy, jak ten, którym swoją powieść opatrzyła Katarzyna Anna Urbanowicz.

Napisane wielkimi literami na czerwonym pasku dwa niewinne, i raczej budzące pozytywne skojarzenia słowa: „Taniec kury”, nie zwiastują przekazu książki. Tematyki zawartości nie zdradza też panoszący się w złotej ramie drób, tworzący aurę swoistej tajemniczości. Jednak czerń, przełamywana sporadycznie szarością ornamentu, budzi niepokój. I słusznie, bo Autorka porywa czytelnika na intertemporalny maraton. Knebluje go słowem tuż po przekroczeniu linii startu, przez co nie ma już odwrotu. Od tej pory odbiorca musi, a w zasadzie chce, w towarzystwie bohaterek: Aneczki, Baśki, Celiny, Danki, Elżbiety i Franki pokonać wyznaczoną przez pisarkę trasę, co nie jest łatwym zadaniem. Droga jest wyboista i kręta. Prowadzi przez mroki powojnia i komunizmu. Wymaga przedzierania się przez gąszcz bezprawia, manipulacji i hipokryzji. Zmusza do patrzenia na jawne i bezpardonowe stosowanie przymusu wobec przedstawicielek płci pięknej. Odciska piętno na psychice i , co najważniejsze, skłania do refleksji.

Ta książka to wielopłaszczyznowy koncert pozorów. Pierwsze skrzypce grają tu fałsz, obłuda i znieczulica – trzy społeczne zarazy. Nie sposób nie wspomnieć o solowym występie draństwa, samczego makiawelizmu i uzależnienia, które pokazówce dodają dramatyzmu. Niewprawny czytelnik, podniósłby w tym momencie, że było minęło (bo akcja toczy się w latach 1946-1984), więc nie ma się czym przejmować. Ja jednak nie mogę się z tym zgodzić … Ta historia jest niezwykle aktualna! Czy słyszymy w mediach o nadużyciach względem kobiet i dzieci? Czy kiedykolwiek byliśmy świadkami braku wiary w dziecięce zeznania? Czy zauważyliśmy stosowanie szantażu emocjonalnego? Odpowiedzi na te pytania mogą być wyłącznie twierdzące, a to dowodzi, że mentalność człowieka niestety nie ulega tak szybkim zmianom jak ustrój polityczny.

W powieści „Taniec kury” te i inne naruszenia popełniane są względem kobiet(y). Skąd ten nawias sugerujący zasadność zastosowania liczby pojedynczej i mnogiej? Ano stąd, że Aneczka, Baśka, Celina, Danka, Elżbieta i Franka, choć mają własne imiona oraz nieporęczny bagaż doświadczeń, w zasadzie są jedną kobietą. Kolejnym punktem na osi czasu, kolejną literą w alfabecie zmierzającą do „Z”, symbolizującego nieuniknione zakończenie.

W świetle powyższego, trafne zdaje się porównanie tej powieści do strzałki z ostrym grotem po prawej stronie. W tym kierunku biegnie oś czasu i mozolnie wystukiwany na klawiaturze tekst. Oboje mają swój początek i koniec, przez co doskonale obrazują życie (także bohaterów) i treść. Wspomniana strzałka ma ostry grot, odnoszący się do ran (nie tylko fizycznych, ale także tych psychicznych) zadawanych bohaterom i ciętego języka Autorki, która nie przebiera w słowach, by zwrócić uwagę na to z czym przyszło mierzyć się kobietom od zakończenia wojny do współczesności.

W tej książce roi się od metafor i symboli : kura, mrówki, resztki posiłku na brodzie, miś to tylko niektóre z nich. By nie zabierać Wam przyjemności z lektury nie będę zdradzać ich znaczenia. Nadmienię jedynie, że zdziwicie się w jakim kontekście zostały one zastosowane

Słowem: powieść o trudnych postawach w rozkrzyczanym, ociekającym testosteronem i alkoholem, szarpanym międzypłciowymi konfliktami świecie, w której do głosu dochodzi samotność wobec nieprzewidywalnych konsekwencji dylematów moralnych. Genialna, kunsztowna i mocna w swoim wydźwięku!

Dziękuję Janusz Muzyczyszyn – poeta, pisarz, bloger za przekazanie egzemplarza recenzenckiego. Ty to jednak najlepiej wiesz, jaką literaturę lubię Dzięki Tobie mogłam poznać fenomenalne (choć niełatwe) pióro Pani Katarzyny Anny Urbanowicz i wyjść ze swojej strefy literackiego komfortu, by dogłębnie zastanowić się nad istotą świata, w którym przyszło żyć moim przodkom. Nie żałuję tego wysiłku!

 

Justyna Karolak  myśli o: sensie życia.

poStsdrnoeutl8a11h af901lfg7u0a3i3si10lc05g2c7dfc2p920 mog7u  ·

Drodzy, kto jeszcze nie widział, nie słyszał, nie dotykał…

…niech dowie się dziś, i ani chwili później – że mamy w Polsce bardzo wartościowych pisarzy, rozumianych tu jako twórców prozy pięknej, godziwej literatury obyczajowej i niezwykłej jakości prokobiecej, i szerzej, głębiej: proczłowieczej.

Dopiero co z drukarskiego pieca wydostała się radośnie na światło dzienne rzecz piękna, błyskotliwa i ciekawa: powieść pt. „Taniec kury” pióra Katarzyny Anny Urbanowicz – pisarki dojrzałej, mądrej, doświadczonej nurtem życia i materii literackiej. Pisarka ta rozpoczynała swoją drogę twórczą jako autorka fantastyki, z czasem wkraczała coraz śmielej do kręgu prozy obyczajowej, dziś jej pisarstwo cechuje czujność iście reporterska, niepozbawiona kapitalnych – świeżych, niecodziennych, intrygujących – posmaków realistyczno-magicznych.

„Taniec kury” to powieść ważna ze społecznego i kobiecego punktu widzenia; ważna szczególnie dzisiaj, gdy szczęśliwie coraz więcej i głośniej mówi się o problemach kobiet i ich rzeczywistych potrzebach. Mówi się o kobiecości i kobiecie w coraz to szerszym kontekście – już nie wyłącznie jako o wsobnej, podlegającej zewnętrznym naciskom, uciemiężonej i „uświęconej” piastunce domowego ogniska, lecz jako o jednostce, która realnie m a wszelkie prawo rozwijać skrzydła w dowolnie przez siebie wybranych dziedzinach życia i pasji. Lecz aby mogło tak być – aby społeczny dyskurs o kobiecych rolach indywidualnych i społecznych mógł nabrać należnych mu rumieńców, pędu i posłuchu – droga, którą musiały pokonać kobiety, była nader trudna, bolesna, czasami wręcz jadowicie bolesna… W moim poczuciu za mało – my, ludzie ogólnie – rozmawiamy o skali tego kobiecego bólu, o zakrętach na tamtej drodze, o chropawości tamtych ścieżek i zaułków; wciąż jeszcze za mało!

W „Tańcu kury” kobiecym wędrówkom i zmaganiom przypatruje się uroczy pluszowy miś, który… w powieści tej przestaje być uroczy, za to zyskuje głos starego, wrednego cynika. Miejski autobus wypełniają człowieczki o lisich mordkach i twardych butach, a peerelowska prywatka przywodzi na myśl mozaikę pokojów „Wilka stepowego”… i aż chciałoby się zawołać w ślad za Hessem: „Wstęp tylko dla obłąkanych, nie dla każdego!”…

Od powojnia przez głęboki PRL, u którego schyłku społeczeństwo wsiadło do zdumiewającej, oszalałej karuzeli zdarzeń – tędy kroczy kobieta próbująca odnaleźć w świecie uzasadnienie dla siebie, starająca się przetrwać i zrozumieć rzeczywistość. Aneczka (1946), Baśka (1956), Celina (1961), Danka (1963), Elżbieta (1966) i Franka (1978) – tych sześć kobiet zabiera nas, czytelników, w podróż tropem powojennej biedy, fatalnej specyfiki komunizmu w Polsce, wykluczenia społecznego lat 60. i obłędu agonii starego systemu. Każda z przywołanych postaci jest osobna i… wszystkie one są jedną kobietą. Tuż przed dotarciem do ostatecznego celu wyprawy trafiamy na wariackie przyjęcie imieninowe roku 1984, tam krajalnica do jaj dzierżona w dłoniach windziarki o sowich oczach staje się symbolem nie nowego porządku, a wymownego końca…

Historia ujęta w powieści chwyta za serce od pierwszych zdań. Dlatego śpieszcie się kochać wartościowe, wspaniałe książki – jakże prędko bowiem z półek znikają… Śpieszcie się dotknąć, ujrzeć, usłyszeć, poznać – prawdziwy, głęboki, doświadczony, piękny kobiecy głos. Ów kobiecy głos – wypełniający rozdziały powieści „Taniec kury” – ma dziś do powiedzenia coś niesłychanie cennego. Co takiego?… Może istotną przestrogę dla młodych kobiet, a może pamiątkę po „starych dziejach” – coś „pierwotnego”, pokrytego smutnym „kurzem nieistotności”, a przecież tak bardzoooo wiążącego, wartego Waszej uwagi, Waszego namysłu… Waszych odbiorów i głosów.

„Taniec kury” kupisz w księgarni internetowej jej wydawcy Janusza Muzyczyszyna – tutaj:

https://sklep.muzyczyszyn.pl/produkt/taniec-kury/ Zachęcam gorąco!

 

 

 

Pierwsza recenzja

 

http://karolakowo.pl/karolakowo-poleca-katarzyna-anna-urbanowicz-papiezyca-odwrocona-2019/?fbclid=IwAR30K5Wnfr-Aj8UD1MMsUNzUPcZXzwpv2XawHOBi19Cqtw7KKYZZX3LMbbU

 

Oto jej fragment:

Czołową bohaterką Papieżycy Odwróconej pióra Urbanowicz jest Tala – młoda kobieta pochodząca z nędznej prowincji, mieszkająca w ubogiej dzielnicy Warszawy. Marzy ona o karierze artystycznej – pragnie zostać zachwycającą gwiazdą scen kabaretowych, śpiewającą aktorką. Krok po kroku istotnie udaje jej się przebić do małych kabaretowych scen – nie jest to jeszcze sukces na miarę najsłodszego z jej snów, używane boa nabyte przez Talę specjalnie z myślą o występach scenicznych jest wyliniałe i trzeba je wysypać proszkiem przeciw robakom (gdzież mu do tych eleganckich boa, jakie noszą sławne gwiazdy wielkich światowych scen), ale zdaje się, że zakup ten potwierdza, że dziewczyna kroczy właściwą, obiecującą drogą. Tak prezentuje się główna oś fabularna Papieżycy Odwróconej.

Oś ta wydaje się banalna – już na podstawie przytoczonego opisu mogą budować się w czytelniku skojarzenia z kolejną literacką parafrazą baśni o Kopciuszku. Tymczasem prawda o treści tej powieści jest zupełnie inna.

Tala to nie następny projekt kopciuszkopodobny. Owszem, jak większość młodych kobiet tęskni do lepszego życia, do namiętnej miłości, do uniesień i porywów serca, poza tym chce być ważna – wyjątkowa, inna, piękna, niezwykła. Ale w przeciwieństwie do baśniowego uosobienia dziewczęcia ponętnego, niesłychanie uczciwego, pracowitego i gotowego do poświęceń samej siebie dla dobra innych – bo uosobienie tych cech stanowi Kopciuszek – Tala ogniskuje się przede wszystkim na marzeniach o karierze aktorskiej i o możliwie wygodnym ustabilizowaniu swojej codzienności, a w obrębie swych marzeń pozostaje jednocześnie wyrachowana i naiwna. Ten koktajl wyrachowania i naiwności czyni z niej bohaterkę „mięsną” – namacalną.

Tala nie jest następną śliczną dziewczyną niesprawiedliwie pokrzywdzoną przez biedę, której to biedzie na możliwe sobie sposoby stara się przeciwstawić, by odwrócić kartę własnego przeciętnego do bólu jestestwa – Tala tę biedę, z której pochodzi, ma w sobie, nosi ją w sobie każdego dnia. Zasłania ją wprawdzie scenicznym image’em, przywdziewa kolorowe suknie, śledzi paryskie trendy i skrywa się za oryginalnymi makijażami, ale tę biedę widać w Tali marzeniach i planach na przyszłość – w jej refleksjach o małym otaczającym ją świecie. Próbuje przesłonić ją fatałaszkami i dumną minką, ale pod spodem radosnego blichtru, do którego Tala usilnie dąży, bieda jest wciąż żywa, niezaprzeczalna – i tu rys baśniowy ustępuje miejsca ponuremu, acz arcyciekawemu realizmowi.

Urbanowicz pisze literaturę precyzyjnym językiem – harmonia i właśnie precyzja zdań przywodzi na myśl brzmienie reportaży literackich wybitnej Hanny Krall, zarazem Urbanowicz objawia całkowicie inne, własne nuty stylistyczne.

Świat Tali napisany przez Urbanowicz jest po części malowniczy, niby-baśniowy, ale to jedynie pozór estetyczny – prawdziwa estetyka literacka Urbanowicz wysącza się spomiędzy wersów, zaskakuje bezpośredniością i esencjonalnością przemyśleń.

Chcę uspokoić tych czytelników, którzy po przeczytaniu tej części recenzji mogli dojść do wniosku, że Papieżyca Odwrócona to po prostu zwiewna, acz gorzka historyjka o młodziutkiej dziewczynie gotowej głupiutko zatracić się w iluzorycznej drodze na szczyt. Otóż to kompletnie nie tego typu powieść!

Dodam, że Tala – mimo że z fabularnego punktu widzenia rzeczywiście pozostaje główną postacią opowieści – wcale nie otwiera tej książki, nie pokazuje się czytelnikowi na jej pierwszych kartach. Do całej tej historii wprowadza nas obecność zupełnie innej bohaterki – jest nią Lenka, mała dziewczynka… postać nadzwyczajnie ciekawa i przykuwająca uwagę.

Cała powieść nasycona jest obecnością i perspektywami różnych postaci żeńskich i męskich – to jeden z tych aspektów Papieżycy Odwróconej, który znakomicie ugruntowuje kontekst powieści. Tala nie przeciąża bowiem tej historii, nie kradnie dla siebie całej uwagi czytelnika – raczej stanowi centralne ogniwo znacznie szerszego i głębszego kontekstu. Jest wpojona w splot rozmaitych okoliczności i w pewnym sensie wywołuje istotne zdarzenia fabularne – pełni rolę zbliżoną do dziwnego atraktora – ale jej obecność nie jest nachalna i to nie wyłącznie jej perspektywa zapewnia tej powieści głębię.

Akcja powieści toczy się na tle przedwojennej Warszawy, w której z jednej strony mamy do czynienia z ludzkimi pragnieniami o lepszym, bardziej stabilnym jutrze, ze światkiem kabaretów, gadżetów, także tęsknot i pogoni za modą i nowinkami z rozwiniętego Zachodu, a z drugiej stykamy się tu z ludzkim zagubieniem, przeciętnością, zgodą na swoją niedolę, nieumiejętnością wyobrażenia sobie, jak realnie mogłoby przebiegać lepsze – bardziej godne życie. Postawy ludzkie uchwycone na tym tle przybierają zróżnicowane kształty – raz idealistyczne, raz pragmatyczne. Kultura czerpiąca z zabobonów staje naprzeciw racjonalizmu – oba modele rozumowania, pojmowania i odczuwania rzeczywistości ścierają się ze sobą. Niby na marginesach historii pobrzmiewają tony realizmu magicznego, które jednak zderzają się z ujmująco bezpośrednim opisem ówczesnej rzeczywistości. Jest to zatem powieść złożona ze sprzeczności, a jednocześnie cudownie spójna. Poszczególne elementy opowieści są jak domino – aż do końca lektury czytelnik nie jest pewien, z której strony to domino pchnąć: z której strony przypłynie decydujący klucz do rozwikłania centralnych sekretów fabuły? Tę interpretację Urbanowicz oddała w całości w ręce czytelników.

Wracając do wspomnianej we wcześniejszych rozdziałach artykułu gry z czytelnikiem, Urbanowicz stworzyła taką powieść, w której poszczególne kawałki puzzli – a może klocki domina…? – da się z sobą ściśle zestawić i połączyć, czyli można w procesie interpretacji nadać wydarzeniom fabularnym odpowiedni, logiczny kierunek, ale żeby to zrobić, trzeba… kochać literaturę – trzeba i od literatury, i od siebie wymagać.

Jeżeli czytelnik traktuje obcowanie z książkami jedynie jako rozrywkę, wypełniacz czasu, lekką odskocznię od prozy dnia codziennego, to lektura Papieżycy Odwróconej może go rozczarować – może mu zwyczajnie nie dostarczyć tego, czego szuka on wśród książek, czego potrzebuje. Jeśli chcesz wyłącznie poczuć aurę przedwojennej Warszawy, ujrzeć oczyma wyobraźni tamten polski czas, to także nie uzyskasz sytości. Papieżyca Odwrócona to bowiem literatura piękna, w dodatku eksperymentalna – znamiona eksperymentu są w niej bardzo ważne, więc bez otwartości na nie lektura może sprawić wrażenie ciężkiej bądź krążącej wokół tematu, a nieatakującej jego jądra. Pamiętajcie zatem, sięgając po Papieżycę Odwróconą, że jest to powieść dla tych, którzy uwielbiają samodzielnie składać w wyobraźni różne fragmenty fabularnej układanki. Urbanowicz nie poda Wam gotowej odpowiedzi na tacy – odpowiedź leży wyłącznie w Waszych rękach. To od Was zależy, w jakie znaczenia wyposażycie tę historię. I nie jest to żadna kokieteria z mojej strony, ani tym bardziej ze strony pisarki: Papieżyca Odwrócona to rzeczywiście powieść pełna magnetycznego i niepokojącego napięcia, które zostało przez autorkę złożone w ręce czytelników. Autorka pragnie podjąć z Wami – czytelnikami – bardzo specyficzną grę i emocjonalną, i intelektualną (logiczną, strategiczną), i szczerze powiedziawszy, uważam, że pod tym względem jest to najlepsza, najciekawsza powieść współczesna na polskim rynku, jaką miałam przyjemność przeczytać.

Jako redaktor Papieżycy Odwróconej chcę jeszcze zwrócić uwagę na język tej powieści: autorka przygotowując zaplecze fabularne tej historii, skrupulatnie i niezwykle obszernie badała język prasy międzywojnia. Zatem uświadczycie tu na pewno charakterystycznego smaku stylistycznego, który z jednej strony został przez samą pisarkę dostosowany do realiów poznawczych dzisiejszego czytelnika, a z drugiej strony język ten pozostaje w szczególny sposób bliski minionym czasom. To podejście do budowania języka literackiego spowodowało niecodzienną miksturę istotnie nastroju Polski i Warszawy, którego dzisiaj już nie ma – i którego, jak sądzę, młodzi ludzie nie uświadczą w trakcie szkolnych lekcji historii ani języka polskiego – a drugim składnikiem tej mikstury jest ta warstwa językowa, która rysuje się w percepcji czytelnika ogromnie naturalnie, którą czyta się bezwysiłkowo, która wsącza się do głowy w sposób miękki, przyjazny.

Cała historia opowiedziana w Papieżycy Odwróconej jest wciągająca i przejmująca – z jednej strony malownicza, z drugiej surowa. Raz chwytająca za serce, po chwili zmuszająca do myślenia. Jest to pełna, kompletna, bogata historia zamknięta w 162 stronach, bo właśnie takiej objętości potrzebowała ta konkretna fabuła.

To książka na jeden wieczór, ale… już następnego, i następnego, i następnego… wieczora z premedytacją wracamy – bo jednorazowe przeczytanie stanowczo nas nie satysfakcjonuje. Szczególnie że autorka w sposób wykwintny bawi się konwencjami – znajdziemy tutaj i realizm magiczny, i subtelne, doskonale wyczute impulsy płynące z fantastyki, i głębokie, pochłaniające podszycie konwencją kryminalną, bez wątpienia znajdziemy również cechy reportażu literackiego.

Warto wspomnieć, że w tekst powieści zostały także wkomponowane – szczupłe pod względem objętości, ale obfite w treść – poetyckie teksty piosenek autorstwa Aleksandry Bacińskiej. Stanowią one materiał poetycki, którego Urbanowicz długo poszukiwała – przepraszam tu zarówno poetkę, jak i czytelnika za niezręczne sformułowanie „materiał poetycki”, gdyż w najmniejszym stopniu nie chciałabym drasnąć talentów poetyckich pani Bacińskiej, do których odnoszę się w istocie z ogromnym szacunkiem. Sęk w tym, że dla rzetelności recenzji muszę mówić o wierszach tych właśnie jako o pewnym komponencie estetycznym, który jest jednak podporządkowany pod cele fabuły powieści pani Katarzyny, i tak też poezję tę rozumiem – i tak też będzie odbierał ją czytelnik. Dlatego czuję się w obowiązku etycznym względem czytelnika podkreślić tę rolę ww. wierszy, która pozostaje niejako wpisana w znacznie szerszy kontekst powieści pt. Papieżyca Odwrócona. Niemniej nie dziwię się pani Katarzynie, że długo szukała odpowiednich utworów, zależało jej bowiem, aby wzbudzały one skojarzenia z klimatem ówczesnych (nawiązuję tu do czasu akcji powieści) przebojów kabaretowych – wyzwaniem jednak było, aby wiersze te jednocześnie pozostawały w swej wymowie współczesne na tyle, by mogły stanowić swego rodzaju pomost pomiędzy czasami dwudziestolecia międzywojennego a dzisiejszością. Bo gdyby tak bliżej się zastanowić, to bohaterowie powieści zdają się równie nieracjonalni i „odjechani”, co dzisiejsi użytkownicy mediów społecznościowych… choć tę interpretację ówczesnego i współczesnego społeczeństwa pozostawiam już wyłącznie czytelnikowi, tym samym zachęcając go do niezwłocznej lektury Papieżycy Odwróconej. Mogę jedynie dodać, że utwory Aleksandry Bacińskiej wywarły na mnie ogromnie pozytywne wrażenie – z jednej strony czarują prostolinijnością i melodyjnością, z drugiej tkwi w nich pewien mrok, niepokój, a czasem nostalgia…

Pierwsze opinie czytelników o nowej powieści „Papieżyca Odwrócona”

 

Pisarka Mirosława Sędzikowska:

 

Tytuł powieści Katarzyny Urbanowicz, pt. „Papieżyca odwrócona” zapowiada tajemnicę, z którą zmierzą się bohaterowie i czytelnicy.

W trudnym, ale też pełnym nadziei i nowych możliwości okresie dwudziestolecia międzywojennego, szuka swojego miejsca rodzina Jancentego Jamucóry. Wyróżniają ją talenty artystyczne. Jedna z córek ma nawet zdolności profetyczne. Jest dzieckiem, więc nie rozumie swoich wizji, przeczuć. Mała dziewczynka jest obecna, a zarazem niewidoczna, skryta w labiryncie rodzinnych relacji. Jednak powieść Katarzyny Urbanowicz wykracza poza historię Jancentego i jego bliskich. Pisarka plastycznie ukazuje zwyczajne i niezwyczajne życie Warszawy, miasta, na które już się kładą cienie dwóch systemów totalitarnych. Za kulisami kabaretów, w salonach arystokracji, działają szpiedzy, donosiciele, prowokatorzy. Trudno ich dostrzec, zwłaszcza, gdy uwagę zebranych przykuwają jasnowidze, obiecujący kontakt ze światem zmarłych.

Powieść jest pełna sekretów. Akcja prowadzi do nieoczekiwanych zdarzeń. Jak one się odcisną na rodzinie Jamucóry oraz ich  młodej lokatorki, Tali wschodzącej gwiazdy kabaretu? Gorąco zachęcam do lektury. Powieść została napisana pięknym językiem, żywym i barwnym. Sceny łączące realizm, zwyczajność przedwojennej Warszawy z tchnieniem tajemnicy, na długo zapadają w pamięć.

Pisarka Agnieszka Chodkowska-Gyurics:

„Wczoraj wieczorem skończyłam czytać „Papieżycę odwróconą”. Bardzo dobra, wciągająca rzecz. Mimo stosunkowo niewielkiej objętości (w porównaniu z królującymi obecnie w księgarniach „cegłami”) lektura zajęła mi sporo czasu, bo to tekst niezwykle nasycony treścią, bez modnego obecnie lania wody. Każde zdanie, a właściwe każde słowo coś wnosi. Nie ma fragmentów, które czytelnik pobieżnie przebiega wzrokiem. Powieść zwyczajnie zmusza (w pozytywnym sensie tego słowa) do powolnego czytania, zanurzenia się w świat, który opisujesz. A robisz to na tyle sugestywnie, że po prostu widziałam to, co opisujesz. > Udało Ci się też stworzyć interesujące postacie, takie, których los mnie zainteresował. Mówiąc kolokwialnie, czytając chciałam wiedzieć „co będzie dalej”. > I jeszcze jedno – bardzo zgrabne połączenie części realistycznej (żeby nie powiedzieć reporterskiej) z elementem metafizycznym. Cały czas niemal fizycznie czułam fatum wiszące nad bohaterami. > Podoba mi się też to, że nie próbowałaś na siłę wyjaśnić rzeczy, które wyjaśnione nie zostały. Tak jak w życiu – pewne pytania na zawsze pozostają bez odpowiedzi. To dodało książce realizmu. > > Jeszcze raz dziękuję za książkę – sprawiłaś mi nią wiele przyjemności.”

Dziękuję!

Najnowsze recenzje powieści „Sierotka”

 

recenzja-ksiazki002

 

recenzja-ksiazki001

 

http://tosterpandory.pl/sierotka-katarzyny-urbanowicz-porcja-prawdy-w-plastykowym-swiecie

 

 

http://szortal.com/node/10539

Podwójne żywota pisanie – Mirosław Gołuński

Sierotka Katarzyny Anny Urbanowicz to książka, obok której nie sposób przejść obojętnie. Składa się na to kilka powodów i warto przyjrzeć im się bliżej.

Iwona, tytułowa bohaterka książki, nie jest „sierotą” w podstawowym znaczeniu tego słowa. Ma rodziców. Ale nad jej narodzinami zaciążyła tragiczna klątwa. Oto urodziła się jako jedno z dwojga bliźniąt. Jej braciszek jednak zmarł, matka zaś tak bardzo chorowała, że wydało się, że umrze i tak przeleżeli w trójkę trzy dni, bo ojciec, który poszedł po lekarza, „zabłądził” do znajomego, z którym zabalował przez te dni. Jeśli dodamy, że dziewczynka urodziła się na brzegu puszczy we wschodniej Polsce tuż po drugiej wojnie światowej, to dalsze jej losy uważnie opisywane w powieści, z jednej strony łatwo przewidzieć, z drugiej bardzo trudno sobie wyobrazić.

Świat przedstawiony w powieści (choć nie jest to napisane bezpośrednio, to jednak można przyjąć, że książka stanowi jej pierwszą część) w naturalistyczny sposób oddaje rzeczywistość lat 40., 50. i początku 60. minionego stulecia. Wieś to patriarchalny świat, w którym rządzi mężczyzna, traktujący kobiety (żonę, córki) jako narzędzia, które można wykorzystywać na różne sposoby. To on prowadzi lewe interesy, pędzi bimber, uprawia ziemię i rządzi twardą rękę wyposażoną w pas, z którego korzysta gdy uzna, że ma po temu powód (lub ochotę). Nieszczęściem ojca Iwony jest to, że jeden syn ma wole, co sprawia, że wygląda i zachowuje się, jak opóźniony w rozwoju, a drugi, najbardziej oczekiwany, Karolek, wleciał do żywego ognia rozpalonego pod praniem i mimo ofiarnej interwencji Iwony, poparzył się tak bardzo, że zmarł, a ona na wiele miesięcy trafiła najpierw do szpitala, a potem zamieszkała w mieście u siostry swej matki. Nim opuściła wieś najlepiej czuła się w chlewie wśród świń i prosiąt, gdzie chroniła się przed gniewem i seksualnymi zapędami ojca. W wiejskiej szkole uważano ją za jeszcze bardziej „wsiową” niż inne dzieci, choć przejawiała niemałe talenty do geografii.

Życie w mieście okazało się lepsze, choć lewe interesy ciotki i końskie umizgi kuzyna, zakończone formą gwałtu, odbiegają od życia wiejskiego bardziej zmianą akcentów niż jakościową zmianą życia. Tylko w szkole przestano traktować ją protekcjonalnie i odkryła wartość nauki i znaczenie wielu słów, zwłaszcza „dyletanci”.

Wraz z Iwoną spędzamy czas w dziewczęcym sanatorium reumatologicznym, poznajemy jej pierwsze, bardziej już wysublimowane doświadczenia erotyczne, ucieczki i powroty z domu, sprzedanie jej przez ojca, pracę, pierwsze, jeszcze nie do końca świadome (mimo że Iwona jest już formalnie dorosła) zauroczenie mężczyzną. Można by powiedzieć, zwyczajne-niezwyczajne życie nastolatki ze wsi, dorastającej w czasach PRL-u naznaczonej piętnem klasowego pochodzenia, którego wbrew pozorom ówczesne władze nie zamazują, a nawet pojawiają się refleksje różnych postaci o niezmienności podziałów społecznych. Ale pod powierzchnią zwyczajnego życia, losem dziewczyny rządzi jej bliźniacze urodzenie. Kilkakrotnie w jej życie wkraczają zmarli, ponieważ ze względu na jej bliźniacze pochodzenie czeka ją specjalny los. Zjawiają się w chwilach kryzysowych, nawiedzają jej sny, majaczenia. Są prawe, ale bezwzględne; sprawiedliwe, lecz bardzo wymagające. Jak na ich wezwanie odpowie Iwona?

Sierotka, choć napisana w trzeciej osobie, równie dobrze mogłaby zostać zapisane jako pierwszoosobowy pamiętnik głównej bohaterki. Tylko wstępne losy jej rodziny, zanim się urodziła, ukazane są z oczywistych powodów bez jej obecności. Później już na stałe znajduje się w centrum narracji. Nie chcę dociekać, jak bardzo (auto)biograficzna jest to opowieść, gdyż nie ma to aż tak wielkiego znaczenia. Powieść/historia Iwony broni się sama, ukazuje absurdy poprzedniego systemu, nie ukrywa ciemnych stron wiejskiego życia, oddając patriarchalność systemu, który nie zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Można by powiedzieć, parafrazując słynne zdanie otwierające Foresta Gumpa: życie dziewczyny/kobiety urodzonej na wsi we wschodniej Polsce to nie jest bułka z masłem (zwłaszcza, że i jedno, i drugie rzadko w dzieciństwie gościło na jej stole).

Powieść Katarzyny Anny Urbanowicz wpisuje się w popularny dziś nurt powieści-sag rodzinnych, takich jak Lala Jacka Dehnela. Różni się jednak od znakomitej większości z nich tym, że opowiada nie tylko o wsi, ale o wsi z kobiecej perspektywy. Nie, Iwona nie jest żadną feministką, chyba że za feminizm ktoś uznałby kobiecą chęć bycia kimś i nieustanną, upartą walkę o możliwość stanowienia o sobie. Jednocześnie delikatnie zarysowany wątek metafizyczny nadaje całości istotnego znaczenia i pozostawia otwartym pytanie o wolną wolę, otwierając tę naturalistyczną narrację na zupełnie nieoczekiwane horyzonty.

W toczącej się obecnie w Polsce dyskusji o przemocy wobec kobiet, to głos ważny i wart odnotowania, gdyż nie będąc spektakularną opowieścią bohaterów wojennych ani LGBTQ, ukazuje nie zawsze miłą prawdę o pozycji kobiety w naszym kraju.

Tytuł: Sierotka
Autor: Katarzyna Anna Urbanowicz
Wydawnictwo: Grube Ryby
Rok Wydania: 2016
Liczba stron: 265
ISBN: 978-83-944580-0-3

 

„Sierotka” Katarzyny Urbanowicz – Porcja prawdy w plastykowym świecie

„SIEROTKA” KATARZYNY URBANOWICZ – PORCJA PRAWDY W PLASTYKOWYM ŚWIECIE

27 PAŹDZIERNIKA 2016RECENZJE PANDORY

 

Sierotka Katarzyny Urbanowicz to dojrzała, sprawnie skonstruowana powieść o życiu, o losie kobiety mierzącej się z ustanowieniem swej w pełni indywidualnej tożsamości oraz poszukiwaniem własnego miejsca w świecie. Tym światem jest Polska w latach 40., 50. i 60. ubiegłego wieku. Tym światem jest Polska ujęta w czasach PRL-u. Tym światem jest „naga” polska wieś, a potem – także miasto, które wcale nie niesie ze sobą wyłącznie wygód…

Drogę głównej bohaterki powieści, Iwony, śledzimy od początku do końca. To znaczy doświadczamy historii Iwony opowiedzianej w sposób pełny i gęsty, ponieważ autorka ani nie gloryfikuje niczyjego cierpienia czy poświęcenia, ani też nie pomija szczegółów być może niewygodnych czy niepoprawnych politycznie. Poprzez filtr kobiecego spojrzenia spotykamy więc realia patriarchalnej rzeczywistości starego systemu. Rzeczywistości, w jakiej wola kobiety zależy od woli mężczyzny, i podlega pod wolę mężczyzny. Ale przedstawienie owej patriarchalnej rzeczywistości w Sierotce pozostaje doskonale dalekie od współcześnie popularnej feministycznej perspektywy. Czytając Sierotkę, odnosi się wrażenie, że czyta się po prostu o tym, jak było – Urbanowicz pisze z precyzją i uczciwością reportera, choć bez wątpienia tworzy, poniekąd mistyczną, krainę literatury pięknej. Przy tym nie uświadczymy w Sierotce tonu quasi-dydaktycznego czy moralizującego – Urbanowicz oddała w nasze czytelnicze ręce projekt wzorowo przemyślany, wystudiowany i czysto literacki, w którym nie ma miejsca na oczywiste osądy, autorka od pierwszych do ostatnich stron powieści utrzymała się bowiem w ramach pilnego obserwatora życia i efektywnie uniknęła pokusy bycia zaangażowanym komentatorem. Innymi słowy, proszę Państwa, to się nazywa być sprawnym, skutecznym pisarzem; dokładnie na tym to polega. Autorka opowiedziała nam czyjąś osobistą historię, ale interpretację, ocenę zastanych w tej historii doświadczeń ludzkich i przeżyć – pozostawiła nam, czytelnikom.

Tymczasem dość o historii Iwony, dość o fabule. Fabuła jest interesująca, opowiedziana w Sierotce historia wsysa w siebie myśli czytelnika, ale nie ona, nie fabuła – mimo iż znakomicie uchwycona i podana – stanowi największy atut tej książki. Najważniejsze zalety Sierotki to – język i narracja… i przede wszystkim niezwykła pilność autorki.

„To, że Zofia leżała z trupem dziecka przy piersi przez trzy dni i dopiero smród snujący się w letnim upale wokół domostwa przygnał sąsiadki, nie wydawałoby się nikomu we wsi czymś nadzwyczajnym, gdyby nie to, iż mąż Zofii nie gościł w domu już od kilku dni, a był przecież środek lata” – tak brzmi pierwsze zdanie Sierotki. Kiedy tylko je przeczytałam, natychmiast dotarły do mnie dwie rzeczy: to będzie fascynująca, naturalistyczna powieść, a zarazem zdanie to popchnęło moją głowę w stronę Gabriela Garcíi Márqueza i jego powieści pt. Sto lat samotności. Saga i realizm magiczny! – pomyślałam, zachwycona.

Po skończonej lekturze muszę powiedzieć, że nie pomyliłam się – moje pierwsze, w dużej mierze intuicyjne, skojarzenia okazały się słuszne. Ten literacki swoisty naturalizm w wydaniu Urbanowicz wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z surowością opisywacza faktów, np. kronikarza – jest on nasączony czymś, powiedziałabym, miękkim, niecodziennym, fantastycznym. Jak u Márqueza, tak i u Urbanowicz – pierwiastki do bólu realistyczne, naturalistyczne właśnie, mieszają się z pierwiastkami ulotnymi, złudnymi, dziwnymi, osobniczymi.

Język, którego używa Urbanowicz, pozwala swobodnie, gładko płynąć wraz z tekstem, wraz z nurtem opowieści. Skoro mówimy tu o współczesnej literaturze rodzimej – ostatni raz analogicznego dobrego rytmu, melodii zdań doświadczyłam, zaczytując się w Hannie Krall, którą osobiście uznaję za polską mistrzynię władania słowem pisanym (abstrahuję tu od poruszanych treści – przyp.: J.K.). Nie chcę nadmiernie zestawiać ze sobą obu pań, lecz podkreślę, że styl wypowiedzi literackiej Urbanowicz jest przyjemny w czytaniu, że nic w stylu tym nie zgrzyta – i właśnie dlatego, nawet czytając o sprawach trudnych, a wręcz brutalnych, nie zacinamy się, nie musimy odkładać książki, możemy spokojnie, choć przecież z żywiołowymi w wielu momentach powieści emocjami, iść dalej, z ciekawością i niekłamaną ochotą na poznanie tej opisanej historii do końca, do cna.

Nie wiem oczywiście, jakie założenia ideowe i konstrukcyjne poczyniła Urbanowicz, przystępując do stworzenia Sierotki, mogę natomiast ocenić owoc jej pracy. A zatem – jaki jest ten owoc…?

Przede wszystkim – odżywczy. Nie zawsze słodki, soczysty, ale właśnie odżywczy. Chcę przez to powiedzieć, że Urbanowicz świetnie wie, co chce poprzez swoje pisanie, poprzez Sierotkę przekazać. Nie ma w Sierotce „wirtuozerskiego” meandrowania – jest szlachetna oszczędność wypowiedzi, która pozwala, by to właśnie w czytelniku skrystalizowały się wszelkie „achy”, westchnienia, a także smutek i współczucie skutkujące ciekawością kolejnych wersów.

Po drugie, narracja jest tak precyzyjna, że równie dobrze mogłaby przerodzić się na etapie pracowania nad tą powieścią w formę pamiętnikarską. Ale Urbanowicz bardzo świadomie nie zdecydowała się na tego rodzaju dosłowność – i sama autorka, i powieść wiele na tym zyskują. Ponieważ narrator nie siedzi bezpośrednio w skórze głównej bohaterki, to właśnie w czytelniku może narastać zaangażowanie do czytanych perypetii – autorka poszerzyła w ten sposób perspektywę swej powieści, przydała jej “głębszego oddechu” i dzięki temu wyposażyła ją w bardziej uniwersalny przekaz. Uważam to za mądry zabieg pisarski, który podnosi wartość tej lektury o kilka dodatkowych punktów.

Poleciłabym tę pozycję literacką nie tylko rówieśnikom autorki – nie tylko tym, którzy sami pamiętają opisane w Sierotce czasy, i poprzez ten pryzmat własnej pamięci doświadczyć mogą w trakcie czytania trudnych wspomnień i gorzkich kontekstów, a zarazem jednak sytuacji w pewien sposób uroczych, bo przynoszących smaki własnej młodości, jej trudów i jednocześnie witalności… Poleciłabym tę pozycję literacką również dwudziestolatkom, dwudziestopięciolatkom i trzydziestolatkom. Myślę, że Sierotka mogłaby być dla nich czymś kapitalnym, jeśli mowa o smakowaniu literatury – czymś, czego nie uświadczą w szkole, na wykładach…

Dla mnie – dla mojego pokolenia, które jako ostatnie spośród tzw. młodych pokoleń pamięta schyłek PRL-u – Sierotka była znakomitą retrospekcją mojej relacji z babcią, która opowiadała mi podobne historie, a przynajmniej podobne w znaczeniu „ducha”, „esencji” tamtych czasów. Myślę, że ludzie młodsi ode mnie o dekadę, o piętnaście lat… dzięki Sierotce zyskują unikalną szansę zagłębienia się w te rejestry Polski, o których nie przeczytają w żadnych innych lekturach – ani reportażach, ani powieściach.

Polecam tę lekturę każdemu, kto znużony plastykową wizją świata – i Polski – łaknie porcji prawdy, autentycznych przeżyć, pierwiastka polskiej, w gruncie rzeczy bardzo niedawnej historii, okraszonej subtelnością i malowniczością realizmu magicznego…

Polecam szczerze i gorąco!

Justyna Karolak

 

Katarzyna Anna Urbanowicz, Sierotka (2016)

Wydanie I – Wydawnictwo Grube Ryby

ISBN 978-83-994580-0-3

 

 

 

Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

 

PRL w sierocym oku…

„Sierotka” Katarzyny Anny Urbanowicz jest książką dziwną. Dziwną w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Bo wciąga, bo tworzy nastrój jakiego nie spotyka się zbyt często w relacjach z dzieciństwa, bo jest miejscami okrutna, bo nie ma w niej radości, uśmiechu, poczucia spełnienia.

„Sierotka” ma strukturę powieściową, ale… ale czy jest to powieść? A jeśli powieść, to autobiograficzna? Nie mam pojęcia. Wiem, że zrobiona jest dobrze, choć przecież czytając ją miałem poczucie narastającej frustracji. Nie na autorkę, nie na jej książkę, raczej na świat, w którym przyszło jej żyć. Kompletnie mi obcy, odległy, trochę z innej rzeczywistości. Ale przecież realny, istniejący, pewnie obecny w wielu głowach.

Kim jest tytułowa Sierotka? To urodzona gdzieś na Mazowszu dziewczynka. Urodzona w specyficznych okolicznościach. Matka spadła z wozu, na którym układała snopki, zaczął się poród. Sąsiadka odebrała dziecko, ale okazało się, że jest i drugie. To odbierał ojciec. Po prawdzie nic nie wiedział o porodach. Rano miał pojechać po lekarza. Zamiast tego upił się z sąsiadem. I tak to trwało trzy dni. Zanim przyjechał lekarz jedno z urodzonych dzieci, chłopiec, zmarło. „U kumy coś śmierdziało aż na drodze”. Nikogo nie ukarano za te zaniedbania. Bo i kogo? Końcówka lat czterdziestych, może początek pięćdziesiątych. Ojciec w urzędzie, w którym miał zarejestrować dziecko, widzi plakat „mam pięć lat, tyle co Polska Ludowa”. Kogo obchodzi gdzie w jakich okolicznościach rodzą się dzieci? Zmarło, to zmarło. Dostała dziewczynka imię od „Iwony, księżniczki Burgunda”, bo w radio miał iść fragment operetki o tym tytule, a tatuś chciał „żeby imię miała ładne, ale krótkie, żeby dziewczynkę łatwiej było wołać.”

A potem już było tylko źle albo bardzo źle.

Pijany ojciec i kompletnie uległa matka. Bił? No pewnie. A który na wsi nie bił. Pił? A który nie pił. Brakowało pieniędzy na wszystko? Tak już na wsi jest. Dzieci? No, jak miał potrzebę, to rzucał kobietę na łóżko i tyle. Nie pytał czy miała ochotę, czy mogła, jak się czuła. No to były dzieci, rodziły się, pałętały, więcej z nich szkód niż pożytku. Ojciec miał twardą rękę, tłukł aż się zmęczył. Więc Iwona starała się schodzić mu z oczu. Uciekała do chlewa, do świń, tam przynajmniej mogła się ogrzać.

Są w tej książce sceny straszne. Jakiegoś zezwierzęcenia, odrealnienia, poniewierki. Iwona, która w zimie, przez bagno, maszeruje wiele kilometrów po drożdże. Iwona w szkole „…nie dawała sobie rady. Brudna, śmierdząca świniami, senna i głodna. Liczyło się dla niej tylko to, że jeśli się przyczai nikt niczego od niej się nie domaga, wszyscy jej współczują i zostawiają w spokoju. Wyczuwała oczywiście wstręt, jaki towarzyszył stosunkowi ludzi do niej, ale uważała go za mniejsze zło.”

W tej książce nie ma dobra. Na żadnej stronie, w żadnym fragmencie, zdaniu. Jest stopniowanie zła i okrucieństwa.

Tragedia może być wyzwoleniem? Może. U Urbanowicz jest nim wypadek podczas gotowania prania. Poparzony młodszy brat i Iwona trafiają do szpitala. Karolek umiera, ona wymaga operacji, a potem długiej rehabilitacji. Ale nie wraca już na wieś. Bierze ją do siebie „miastowa” ciotka. Tak, jest lepiej niż na wsi. Nikt jej nie bije, ale… No cóż, utrzymanie kosztuje. Jest darmową służącą, pomaga ciotce w handlowych interesach. Ale chodzi do szkoły i… i nagle się okazuje, że nie jest głupsza od innych. Raczej odwrotnie. Tylko co z tego?

W wakacje operacja, sanatorium. Jakaś zadziwiająca inicjacja seksualna. Szkoła. A potem powrót. Już nie do ciotki, znów na wieś. Chciała się uczyć, pojechać do internatu. Uciekła owinięta kocem, bez butów. A na przystanku czekał ojciec. Uderzył tak, że mało nie połamał szczęki. Odwiózł do miasta. Ktoś wziął ją na służbę. „Ale te trzysta złotych to proszę płacić mnie. Młode, głupie to, wyda na jakieś bzdury, a tu przecież trzeba składać na posag.” Ojciec zabrał nawet koc… Przeszła z rąk do rąk. Nie była potrzebna u jednych, poszła na służbę do innych. Do nauczycieli, ich dwójki dzieci. Mogła się uczyć. To najważniejsze.

Urodziła się, leżała przez trzy dni obok zmarłego, gnijącego braciszka. Bliźniaki rozumieją się jak nikt inny. Nie miała szansy go poznać, przytulić, porozmawiać. Wraca w jej wspomnieniach. Nierzeczywisty, ale przynajmniej nazwany w myślach.

Nie, nie poznajemy losów Iwony jako dojrzałej kobiety, nie wiemy jak potoczyło się jej życie. Ten przedział czasowy – wczesny PRL i epoka gierkowska – to dwadzieścia parę lat. Okrutne, złe dla tego dziecka, dojrzewającej dziewczyny. Poraniona fizycznie i psychicznie, odrzucana, karana za nie swoje grzechy, w gruncie rzeczy bez żadnej nadziei…

Realistyczna książka, tak bardzo inna od wszystkich tych łzawych, cukierkowatych wspomnień opisujących dzieciństwo jako krainę przygody, czułości, rodzicielskiej miłości. Nietypowy obrazek. Bardzo nietypowy. Ale do bólu, do rozrywania trzewi prawdziwy.

Trudno się czyta tę książkę, to jakiś feudalny, okrutny świat. Możliwy dzisiaj? Do uwierzenia? A cóż my wiemy. Nikt, kto tego nie doświadczył, nie ma punku odniesienia.

 

Katarzyna Anna Urbanowicz – Sierotka, Wydawnictwo Grube Ryby, Warszawa 2016, str. 266.

 

 

Inne, starsze recenzje

 

k

leksykon-1

leksykon-2

http://www.encyklopediafantastyki.pl/index.php?title=Katarzyna_Urbanowicz

 

„Katarzyna Urbanowicz ur. 25 listopada 1942 w Warszawie. Studiowała polonistykę na UW, w 1984 ukończyła Ekonomikę Handlu i Usług.

Jako autorka SF debiutowała w 1986 zbiorem opowiadań Plama na wodzie (Almapress, W.: Plama na wodzie; Tryptyk; Receptura; Podwójny owoc kemi; Zadanie; W dowód zaufania). Jej nostalgiczne, poetyckie, aczkolwiek tradycyjne pod względem formalnym opowiadania, zostają podporządkowane jednoznacznej wymowie moralnej: pytaniu o granice wolności, możliwość decydowania o swym losie. Miłość, przywiązanie do drugiej istoty może stać się rodzajem ubezwłasnowolnienia, pozbawić ją tożsamości. Podobnie dzieje się w czasie „kontaktu” z inną cywilizacją. W utworach Katarzyny Urbanowicz Ziemianie próbują podporządkować sobie innych, nie dostrzegają, bądź nie liczą się z różnorodnymi formami obcej kultury, brutalnie ingerują w psychikę swoich partnerów.

Zbiory opowiadań

Plama na wodzie 1986

Opowiadania

Plama na wodzie Plama na wodzie

Podwójny owoc kemi Plama na wodzie

Receptura Plama na wodzie

Tryptyk Plama na wodzie

Utulić zło Niech żyje Polska. Hura! tom 2

W dowód zaufania… Plama na wodzie

Zadanie Plama na wodzie

Córka Dwugębnej Voyager 07 1993

Oczy jak chabry A.D. XIII tom 1

Wypadek Odgłosy 04 (1348) 1984

Antologia opowiadań

PLAMA NA WODZIE

http://www.wroblegalaktyki.cepede.pl/?cat=71

 

„Oto społeczeństwa obcych światów lub Ziemi ponurej przyszłości – chciałoby się powiedzieć, czytając opowiadania Katarzyny Urbanowicz. Lekko zanurzone w poetyckim nastroju narracji, historie te wprowadzają czytelnika w przedstawiane światy bez tłumaczenia detali; nazewnictwo składowych części wykreowanych rzeczywistości nie wymaga – jak się wydaje – dodatkowych objaśnień, występuje tu naturalnie, jakby czytelnik był częścią tego wszystkiego, co otacza bohaterów tekstów. Trochę tak, jakby oglądał owe światy oczami dziecka, które zresztą pojawiają się u Urbanowicz kilka razy, jak choćby w „Zadaniu”, czy też w „Recepturze” – obrazie zdegenerowanego społeczeństwa przyszłości po jakiejś katastrofie ekologicznej. Odmienny jego obraz, bardziej baśniowy i odbiegający od współczesnych wyobrażeń na jego temat, odnajdziemy w opowiadaniu pt. „Podwójny owoc kemi”. To pozbawiony znanej nam równowagi świat, z Pocieszycielami i tymi, którzy przyjmują pocieszenie, nie mogąc wyrazić swego Bólu słowami. Z dala od Ziemi spotkamy też społeczność, dla której to orbitujący nieopodal ich globu Ziemianie stanowią dla nich klasyczny obraz obcych („W dowód zaufania…”). Przybliża to ową historię do typowej science-fiction, podobnie jak i dwa inne teksty, w których motywem przewodnim jest eksperyment: „Tryptyk” (dziejący się w trzech punktach czasowych) oraz „Plama na wodzie” – opowiadanie o iście renesansowych eksperymentach (także botanicznych) dotyczących badań nad ludzkim pechem… Opowieści autorki to także próba zastanowienia się nad granicami decydowania o własnym życiu, jakiekolwiek by ono nie było, i nad groźbą utraty tożsamości.”

 

https://rezonator.wordpress.com/2007/05/05/katarzyna-urbanowicz-%E2%80%9Eplama-na-wodzie%E2%80%9D-studencka-oficyna-wydawnicza-zsp-alma-press-warszawa-1986/

 

„Przed nami opowiadanie z gatunku „hard science-fiction”, pochodzące ze zbiorku „Plama na wodzie”. Zbiorek wyjątkowy – bo wydany przy współpracy Polskiego Stowarzyszenia Miłośników Fantastyki (przy Związku Studentów Polskich). A to już nie byle co.

Opowiadanie roztacza przed nami szary, smutny, ale przecież jakże znajomy i swojski obraz. Zatłoczone autobusy (z pewnością niezawodnej, węgierskiej marki Ikarus), Transportowe „Nyski” przemierzające zatłoczone (i na pewno dziurawe) ulice wielkiego miasta, szare bloki, przed którymi w środku nocy sąsiedzi czyszczą swoje małe fiaciki, w górze zaś policyjne helikoptery z uspokajającym warkotem przelatujące nad miastem, upewniając śpiących w swoich łóżkach ludzi, że ktoś czuwa nad ich bezpieczeństwem… Brzmi znajomo? Tak, autorka umiejscowiła swoją opowieść w minionych i przez wielu opłakiwanych czasach PRL-u.

Ale od początku. Bohaterka „Plamy”, Anna, jest młodą osobą, nieznanej profesji, raczej pesymistycznie patrzącą na świat – nie wiemy czemu, ale czy każdy czasami nie czuje głębokiej odrazy do otaczającej nas rzeczywistości? Poznajemy ją pewnego ponurego poranka, gdy wychodzi cało z groźnego wypadku, któremu uległ autobus. Sympatyczny lekarz z Pogotowia Ratunkowego nakazuje jej natychmiast wrócić do domu. Anna, jako człowiek odpowiedzialny, postanawia uprzednio wyjaśnić sprawę swoim przełożonym. Szef bohaterki, początkowo niedowierzając w wyjaśnienia kobiety, pozwala jej iść do domu, nalegając jednak, by pojechała z kierowcą służbowym samochodem. Podczas podróży, przewożony przez kierowcę w tylnej części pojazdu silnik wypada na ulicę, demolując auto i, niestety, stopę nieszczęsnej Anny. Na tym jednak nie koniec wypadków. Gdy nasza bohaterka wraca do domu, przez przypadek przypala sobie włosy nad gazem. Nieszczęsną Annę odwiedza wspomniany lekarz – niejaki Krystyn. Przejawia on wielką troskę o jej zdrowie, od progu chcąc dowiedzieć się o niej wszystkiego (szkoła, przyjaciele, praca). Ona, zapewne zmęczona ciężkim dniem, w zasadzie od razu zdradza mu wszystkie swoje życiowe przypadłości. Krystyn sugeruje, że za przytrafiającymi się jej wypadkami, kryje się „pewna celowość”. Zabrania jej (bardzo stanowczo) wychodzić z domu, obawiając się o jej zdrowie. Wizyty lekarza są bardzo częste, przychodzi do Anny („Aniczki”, jak ją nazywa) kilka razy dziennie. Podczas jednej z wizyt przynosi dziwnie wyglądająca roślinę – „niepoprawną krzyżówkę kaktusa z pnączem” o „liściach koloru raczej niebieskiego niż zielonego” i spływających spomiędzy liści pękami „niby-włosów, od spodu prostych, na wierzchu kędzierzawych”, w kolorach „od brudno-siwego do słomiano-żółtego”. To kuriozum zostawia „Aniczce” bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, stanowczo nakazując zadzwonić do niego, gdyby roślinne włosy zrobiły się pomarańczowe…

Ich znajomość rozwija się tak przez kilka dni – on przychodzi, pyta o zdrowie, zadaje pytania o życie, wychodzi – kategorycznie zabraniając Annie jakichkolwiek wypraw poza dom. Ona zaczyna się czuć więziona, sama nie wie, czemu akceptuje wścibskość Krystyna, jego dziwne prezenty (ów kwiat), ale boi się mu cokolwiek powiedzieć – przecież to niegrzecznie, a jeszcze się biedak obrazi. Przełom następuję, gdy Anna w końcu wychodzi po zakupy, bez wiedzy swojego samozwańczego opiekuna. Gdy Krystyn się o tym dowiaduje, okrutnie strofuje „Aniczkę”, jak później tłumaczy, z obawy o jej życie. Nieszczęsna, nie wytrzymuje napięcia i w desperackim akcie rozpaczy, zadaje mu pytanie, które musiało w końcu paść: „Po kiego diabła przyłazisz?”.

Krystyn po „krótkim milczeniu” postanawia wszystko Annie wytłumaczyć. Autorka sprytnie w tym miejscu zmienia ton narracji, cofając się o kilka lat wstecz, starając się nadać naukowemu fragmentowi, który teraz ma nastąpić lżejsze rysy, z pewnością w obawie przed kondycją czytelnika młodszego, który mógłby źle znieść wymogi skomplikowanego gatunku jakim jest, bez wątpienia, „hard s-f”…

Okazuje się, że Krystyn jest nie tylko czułym i opiekuńczym lekarzem, ale również naukowcem, rodem z Renesansu. Obserwując zachowanie psów, które miały zostać poddane eksperymentom stwierdził, że wiedzą one, co się z nimi stanie w przyszłości. Uznał, że i człowiek może mieć taką zdolność, tylko że zablokowaną przez „wychowanie”. Nic straconego, bo jak mówi Krystyn: „Człowiek może być nieświadomym nadawcą sygnałów odebranych z mikro lub makrokosmosu”, a odbiorcą – zwierzę lub, jeszcze lepiej, roślina, która przecież nigdy nie była poddawana zgubnemu „wychowaniu”. Krystyn nie wierzył do końca w swoje „przeczucie”, choć „gromadził różne fakty na jego poparcie”. Ostatecznie przekonały go zgniłe jabłka rzucone przez „wyrostków” na szybę jego samochodu (w kształtach plam była zauważalna regularność) oraz doświadczenie, jakie przeprowadził na patykach i strumieniu. Owo doświadczenie polegało na umieszczeniu patyka w strumieniu i wlewaniu do niego „różnych kolorowych płynów”. Dzięki temu Krystyn mógł zaobserwować, jak zachowują się plamy (owego płynu, oczywiście) „w ruchu” – „wlany do wody płyn najbardziej skoncentrowany jest w środku plamy, ku brzegom miesza się z wodą i rozrzedza”. Gdy założymy, że strumień to czas, palik to człowiek, a „kolorowy płyn” to nadciągające nieszczęście, wnioski możemy wyciągnąć już tylko jednoznaczne – nieszczęścia mają charakter zagęszczającego się roju, a zadaniem mikro- i makrokosmosowych odbiorników jest wykryć ich regularność. Co więcej, gdy założymy, że możemy przewidzieć nadchodzące zdarzenia, będziemy mogli wykazać istnienie „czasu nadrzędnego” (czyli punktu, z którego możliwe jest obserwowanie nadpływających „kolorowych plam na wodzie”), dzięki czemu będziemy mogli „osiągnąć prędkość większą do prędkości światła”, tak więc „odległości międzygalaktyczne nie będą stanowiły dla nas żadnej przeszkody”… Jednakże dla dowiedzenia, że jego prawo serii faktycznie funkcjonuje, Krystyn musi wykazać jego działanie na Annie – czyli przewidzieć nadchodzące nieszczęście. Pomóc ma mu w tym tajemnicza roślina, owoc wieloletnich poszukiwań, która pomarańczowym kolorem „włosów” reaguje na zagęszczanie się roju nieszczęśliwych zdarzeń. Straszliwy zbieg okoliczność (czy też, jak już wiemy – zagęszczający się rój) spowodował, że gdy Krystyn zakończył swoją opowieść, na roślinie pojawił się złowrogi pomarańcz…

Krystyn ogarnięty manią dowiedzenia słuszności swojej teorii jest coraz ostrzejszy dla „Aniczki”, chcąc jej przecież uratować życie. Skołowana Anna sama już nie wie, co myśleć o Krystynie. W zasadzie nie do końca mu wierzy, z drugiej strony irytują ją jego zachowania (Krystyn praktycznie zabrania się dziewczynie ruszać z miejsca, obsesyjnie pilnując jej bezpieczeństwa). Autorka bardzo sprawnie przedstawiła relację interpersonalne dwójki bohaterów, ośmielę się wręcz powiedzieć, że mamy to do czynienia z polskim przykładem znanych z amerykańskich powieści psychologicznych „love-hate relationship”.

Nie chcę zdradzać zakończenia wiernym czytelnikom „Rezonatora”, powiem tylko, że jest mrożącym krew w żyłach zaskoczeniem, a istotną rolę odegra w nim helikopter i zasady, jakimi kierują się budowniczy bloków z wielkiej płyty…

Opowiadanie, mimo że w zasadzie debiut pisarki, jest prawdziwym literackim majstersztykiem. Niejednego zaskoczy rozwiązanie fabuły, a to przecież nie jedyny plus tej prozy. Mamy tu soczyście zarysowanych bohaterów z krwi i kości, trochę nauki (z naprawdę wysokiej półki) i przede wszystkim ten klimat – niezapomniany smak oranżady w proszku, charakterystyczny zapach wnętrz w „Ikarusach” i przyjazną służbę zdrowia.

Na koniec niespodzianka, szczególnie, dla malkontentów i niedowiarków, którzy nie ufają trafnemu osądowi „Rezonatora” i przekonani, że powyższa recenzja tyczy się dzieła całkowicie niszowego, słabego i zapomnianego, którego autorka jego dawno nie piszę, a o swojej przygodzie z pisarstwem wspomina dzieciom z rumieńcem zażenowania na licu. Otóż nie! Pani Urbanowicz, jest autorką jednego z opowiadań zamieszczonych w drugim tomie zbiorku „Niech Żyje Polska. Hurra!” (Fabryka Słów, styczeń 2007). Periodyki poświęcone fantastyce właśnie opowiadanie tej autorki uznały za jedno z najlepszych. Gratulujemy!”

 

Co do „nauki z wysokiej półki”. W literaturze tego rodzaju zazwyczaj streszcza się albo kopiuje z książek prawdziwe naukowe teorie, nie bardzo znane lub wymyśla własne. Ja postąpiłam na odwrót. Wymyśliłam na potrzeby opowiadania teorię i opowiadanie poszło do druku. Pisałam wówczas równolegle pracę magisterską na studiach ekonomicznych z teorii ryzyka i promotor zwrócił mi uwagę, że zawiera ona zbyt mało podkładu teoretycznego, po czym polecił mi lekturę w języku angielskim. Zawsze byłam antytalentem do języków, a język angielski na studiach zaliczyłam raczej przez przypadek albo znużenie sprawdzającego pracę. Zaopatrzona w książkę przyszłego noblisty z rozpaczą przejrzałam spis treści, przetłumaczyłam tytuły rozdziałów i zrezygnowałam z dalszej lektury. Nie wierzyłam, że uda mi się wybrany rozdział przetłumaczyć (nie było wtedy jeszcze w powszechnym użytku komputerów i automatów tłumaczących). Coś tam naskrobałam na potrzeby opowiadania „Plama na wodzie” na temat możliwości przewidywania serii zdarzeń, a w miarę jak kurczył się czas na oddanie pracy w ostatecznej rozpaczy przepisałam do niej słowo w słowo fragment opowiadania. Bardzo mi było głupio z tego powodu do czasu, aż kilka lat później pewien ekonomista został noblistą, a ja w jakimś artykule z prasy odkryłam, iż nagrodę uzyskał za teorię bardzo zbliżoną do wymyślonej przeze mnie (przynajmniej w ogólnym zarysie). Poczułam się wówczas prawie jak noblistka i od tamtej pory zaczęłam wierzyć w swoją intuicję.

Antologia opowiadań

NIECH ŻYJE POLSKA HURA

http://www.kacikzksiazka.pl/2012/04/niech-zyje-polska-hura-tom-2-antologia.html

 

„Utulić zło to jedyne w zbiorze opowiadanie stricte fantasy, mające miejsce w czasach mniej więcej średniowiecznych. Główną bohaterką jest czarownica, która przygarnia wyszydzane i niechciane przez nikogo dziecko. Dziewczynka o imieniu Tua poza defektem fizycznym posiada niezwykłą moc sprowadzania na ludzi niezwykłych snów i budzenie w nich zła. Jest to jedno z najsmutniejszych opowiadań i z pewnością zasługuje na uwagę.”

 

http://kochamksiazki.pl/2010/11/22/niech-zyje-polska-hura-antologia-tom-2/

 

„Zabrakło mi jednak w niektórych wyraźniejszego ujęcia tytułowego tematu. Tytuł każe mi się spodziewać tekstów, w których Polska będzie odgrywać ważną rolę (zarówno na poważnie czy na wesoło). …Problem pojawia się w opowiadaniu Utulić zło, gdyż akcja dzieje się w dalekiej polskiej przeszłości, ale też brakuje mi tego, aby Polska była tam bohaterem.”

 

Dopowiadam więc: dlaczego Polska jest bohaterem tego opowiadania? Czarownica w swej wyobraźni wygłasza na rynku średniowiecznego miasteczka mowę przeciwko złu, w obronie moralnego porządku . Została ona zacytowana słowo w słowo z przemówienia Jarosława Kaczyńskiego w Szczecinie 14 maja 2005 na spotkaniu w ramach Wielkiej Trasy Wiosny Polaków

http://www.wiosnapolakow.pl/?pg=przemowienia

 

Poniżej stosowny cytat z opowiadania:

 

„Znalezienie winnego za całe zło tego świata wydaje się wspaniałym odkryciem, ale czarownica wiedziała, że takim nie jest. Wszyscy dookoła zawsze szukali winnego i zazwyczaj go znajdowali. Czarownica też miała już kandydatkę, ujawniającą i wysysającą z otoczenia zło. Sama ją znalazła, sama pozwoliła jej wyciągnąć z siebie zbrodnicze osady, bo już była pewna, że zabiła, a właściwie zagryzła Jednookiego, który zapewne wcześniej zatłukł żonę i swoje dzieci. Wiedziała nie wiadomo skąd, lecz była tego pewna, że szewc jest nadziany złem niczym kurczak przed pieczeniem, a dziewczyna piekarza ma plany godne najgorszej ladacznicy. Cóż prostszego, jak zawołać:

– Przyszedł wreszcie czas, żeby zniszczyć zło, wytrawić ogniem, zrównać jego ślady z ziemią!

Można stanąć pośrodku rynku w tym miasteczku i w innych miasteczkach jemu podobnych, i ogłosić tym wszystkim, którzy są nieszczęśliwi i czekają na lepszą odmianę losu, która nigdy nie nadchodzi – że wie się, co i jak zrobić, żeby wszystko było lepiej.

Musimy podtrzymywać to, co jest kośćcem porządku moralnego, bardzo dziś zagrożonego porządku moralnego naszego narodu.” „Stworzyliśmy przecież wielki ruch, który był zorganizowaną moralną rewolucją przeciwko złu” „Jeśli mówiłem tutaj o rewolucji moralnej, o rewolucji przeciwko kłamstwu, zniewoleniu, przeciwko oszustwu, przeciwko złu…” „Rodzina, Uczciwość, Przyszłość.”

Wystarczy wypchnąć dziewczynkę na środek, odkryć jej dziurawą głowę, wskazać palcem:  – to ona jest wszystkiemu winna! Ściąga całe zło wszechświata, wyciągnęła je od dziedzica, od księcia, a może i od króla, od wszystkich spiskowców i drobnych czy wielkich zbrodniarzy; gromadzi je w sobie, zbiera niczym wiewiórka orzeszki. Co z nimi kiedyś zrobi? Wydmuchnie je wiatrem na świat, skotłuje nawałnicą wokół nas czy odda komuś, kto dzięki temu podarunkowi wyprawi nas wszystkich do piekła?

– Ta łasica – wołała w myślach czarownica, unosząc w górę swoją torbę – jest świadkiem, jak zwykłe ludzkie sprawy mogą przeobrazić się w straszliwą zarazę, jeśli temu nie zapobiegniemy!

Była oczywiście świadoma tego, że torba nie jest żadnym świadkiem i z nikim żadną wiedzą się nie podzieli, ale wrażenie, jakie robiła głowa łasicy z wyszczerzonymi zębami, działało zawsze na ludzi. Do dobra trzeba przekonywać wszelkimi dostępnymi sposobami. Na tym polega słuszność.

– Czy pozwolicie mi uczynić to, co uważam za słuszne?

– Tak, tak, tak – odpowiadali w jej myślach mieszkańcy miasteczka. – Prowadź nas, ocal nas. „

 

http://www.rpg.sztab.com/ksiazki,Niech-%C5%BCyje-Polska-Hura—Tom-2,2171.html

 

„Anna Katarzyna Urbanowicz postanowiła „Utulić zło” i przedstawia nam historię pewnej starej i brzydkiej jak noc czarownicy, która spotkała małą dziewczynkę. Jednak jak wiadomo dziecko zawsze stwarza problemy ( a nasza czarownica do najmłodszych już nie należy). Wbrew pozorom nie będzie to jakaś komedia w stylu„Kochanie zmniejszyłem dzieciaki”, ale smutna opowieść o dwojgu samotnych ludzi.”

 

http://zapach-ksiazek.pl/niech-zyje-polska-hura-2/

 

„Katarzyna Anna Urbanowicz „Utulić zło”

To opowiadanie, to historia pewnej dziewczynki pokazana oczami innych ludzi. Od samego początku dziecko postrzegane było jako potwór, coś nienaturalnego; w gruncie rzeczy ta dziewczyna w ogóle nie powinna była żyć. Ale żyje. I na dodatek ma pewną niezwykłą właściwość, lecz do tego dotrzemy w stosownym czasie. Na razie jednak wędrujemy do miasteczka wraz z wiekową czarownicą, w której właśnie obudziło się przekonanie, że dziś nastał ten dzień, w którym dowie się jaką misję ma do spełnienia na ziemi. Z nie do końca zrozumiałych, nawet dla niej samej, powodów przygarnia tę biedną dziewczynę, którą niemal wciska jej w ręce przypadkowa kobieta. Wiedźma zabiera małą ze sobą z powrotem do swojej chaty, a tam… Tam zaczynają się dziać dziwne rzeczy, niepojęte rzeczy. Dziewczyna za pomocą snów zsyłanych na swoją tymczasową opiekunkę pokazuje jej, kim i czym w istocie rzeczy jest i jaka jest jej historia. Lecz nie tylko to zsyła na czarownicę. Przez to dziecko biedna kobieta zaczyna robić dziwne rzeczy. Pytanie tylko, dokąd je to zaprowadzi?”

 

http://valkiria.net/index.php?type=review&area=42&p=articles&id=12489

 

„Kolejne opowiadanie to Utulić zło Katarzyny Anny Urbanowicz. Akcja tej historii umiejscowiona została w średniowiecznej Polsce, a główną bohaterką jest stara czarownica. Zbiegiem okoliczności pod jej opiekę trafia dziwna (zarówno z wyglądu, jak i umiejętności) dziewczynka. W ślad za małą podążają łowcy. Po co im to dziecko? Jakie możliwości ono posiada? Musicie sprawdzić sami…

Autorka poprzeplatała w swojej opowieści bieżące wydarzenia retrospekcjami, dając tym sposobem możliwość lepszego poznania dziewczynki i jej zdolności. Przez to akcja nabiera tempa, a czytelnik zaczyna lubić to brzydkie, niechciane dziecko. Wertując kolejne kartki, wciągamy się coraz bardziej, a nasze emocje stają się wyrazistsze. Urbanowicz porusza tu bardzo ważny temat – odmienność. Zmusza nas do przemyśleń, czy aby przypadkiem my sami nie skreśliliśmy kogoś z góry za to tylko, że się od nas różni. (70%)”

 

„Podobnego rodzaju przestrogę, choć ubraną w kostium historyczny, przynosi opowiadanie „Utulić zło” Urbanowicz, Tu także chodzi oto, że innych” można napiętnować: wskazać przypadkową ofiarę, wystać ją poza przestrzeń bezpiecznego „my” i zezwolić na mord. Autorka, odwołując się do Polski pierwszych Piastów, pokazuje mechanizm, który — jak sama pisze — może się przydać w historii, w Gnieźnie i gdzie indziej. Wszędzie bowiem, a raczej zawsze, może na rynku w miasteczku stanąć samozwańczy wódz, który powoła się na zagrożony porządek moralny naszego narodu, na moralną rewolucję przeciw złu, Rodzinę, Uczciwość, Przyszłość parę innych haseł (koniecznie dużą literą), iw imię tych szczytnych racji wezwie do nienawiści. Istnieje też niebezpieczeństwo, że znajdzie posłuch.”

(Agnieszka Dębska – „Nie pytaj o Polskę”)

 

„Katarzyna Anna Urbanowicz – “Utulić zło”

Po przeczytaniu kilku pierwszych zdań byłem pewien, że będzie to jakieś szczególne opowiadanie. Przeraziłem się nieco natomiast, gdy autorka wprowadziła postać czarownicy – pomyślałem sobie, że to będzie jakaś podróbka Opowieści z Wilżyńskiej Doliny. Ale na szczęście bardzo się pomyliłem. Opowiadanie jest przerażająco wstrętne. Właściwie to uznałbym, że to dobry horror, naprawdę świetnie napisany. Jeśli chcecie dowiedzieć się w jaki sposób najlepiej przepiłować główkę małego dziecka to jest to właśnie opowiadanie dla Was Trzecie opowiadanie z rzędu które mi się podoba i jestem zdziwiony wysokim poziomem drugiego tomu “Niech Żyje Polska! Hura”.

Ocena: 5+/6

(Mindfuck)”

Antologia

A.D. XIII

http://katedra.nast.pl/art.php5?id=2764

 

„Najlepszym, w moim odczuciu, utworem w tej części antologii są „Oczy jak chabry” Katarzyny Anny Urbanowicz. Autorka pisze o piekle, ale nie tym biblijnym, ale stworzonym przez samego człowieka. Jest rok 1942, może 1943. Kresy Wschodnie. Rozpoczynają się pogromy ludności polskiej. Teraz każdy może stać się ofiarą, każdy może stać się katem. Gdzieś wśród blasku płonących wsi i płaczu mordowanych ludzi rozgrywa się tragedia Marceliny i jej rodziny. Czytając ten utwór, wciąż miałem przed oczyma książkę Jacka Komudy „Bohun”, ponieważ, w pewnym sensie, „Oczy jak chabry” stanowią kontynuację tamtej historii. Nienawiść, która wzbierała przez laty, znów znajduje ujście. Teraz diabły rizuny, jak nazywają Ukraińców Polacy, wymierzają sprawiedliwość za wieki niedoli. Opowiadanie urzeka – utrzymane jakby w konwencji baśni, jest wstrząsające w swojej wymowie i długo nie pozwala o sobie zapomnieć. Bardzo spodobało mi się delikatne, wręcz nieodczuwalne wykorzystanie nadprzyrodzonych wątków. Tak naprawdę do końca się nie dowiemy czy Anioł Stróż pomagający Marcelinie był jedynie urojeniem umysłu przerażonego dziecka czy też bożą łaską. Ja wierzę, że tym drugim.”

 

http://paradoks.net.pl/read/5281-recenzja-antologii-ad-xiii

 

„Innym opowiadaniem, w którym „wojenne” tło odgrywa istotną rolę, są „Oczy jak chabry” Katarzyny A. Urbanowicz, ze wszystkich nowel w książce najbliższe konwencji realistycznej. Tutaj jednak zło nie jest wcielone w demona, ale obecne w historii i tworzących ją ludziach; przeciwstawiony mu anioł jest nieuchwytny, oniryczny, odrębny od świata, na który wpływa. Zakończenie opowiadania zastanawia – zło, choć przegrane, okazuje się bardziej realne niż dobro.”

 

http://forum.nowiny24.pl/oczy-jak-chabry-opowiadanie-katarzyny-anny-urbanowicz-t87407/

 

Napisano 21 styczeń 2015 – 14:08:49

„niesamowite, piękne, straszne, prawdziwe, magiczne, przerażające … tak było … tak może niestety jeszcze być

przeczytajcie to opowiadanie koniecznie – można je znaleźć w antologii ad XIII tom 1 –

na chomik.u jest jak by kto szukał – cała antologia”

 

http://polter.pl/ksiazki/A-D-XIII-Tom-1-antologia-c19636

 

„Bardzo mocno zaskoczyło mnie także opowiadanie Oczy jak chabry Katarzyny Anny Urbanowicz. Rozgrywająca się na terenach wojennej Ukrainy historia ma w sobie tyle mocy, że przejść obok niej obojętnie się po prostu nie da. Przesiedlenia, walki polsko-ukraińskie, konflikty międzysąsiedzkie, czyli krwawa rzeczywistość lat czterdziestych XX wieku. Autorki dotychczas – muszę przyznać – nie znałem, ale jeśli i inne jej teksty są na takim poziomie, to koniecznie muszę to naprawić. Już teraz jednak polecać mogę Oczy jak chabry jako jeden z dwóch najlepszych tekstów w tym zbiorze.”

 

„Katarzyna Anna Urbanowicz szybko wprowadza nas w całkowicie inny nastrój. Oczy jak chabry traktuje o wzajemnych mordach Polaków i Ukraińców na Kresach Wschodnich. Tekst posiada niezwykle gęsty klimat, choć wydaje mi się, że nie pasuje zbytnio do reszty opowieści, jako że są one bardziej rozrywkowe. Autorka poważnie potraktowała wizję anioła stróża, za co chwała jej, gdyż nie zniósłbym w tym poważnym i przygnębiającym poniekąd tekście jakichś głupich kupidynków. Opowiadanie zmusza do refleksji, warto przeczytać je choćby dlatego.”

 

„Troszkę dziwi mnie umiejscowienie kolejnego opowiadania, Oczy jak chabry Katarzyny Anny Urbanowicz. Jest to tekst o smutnym wydźwięku, pełen ludzkiej nienawiści i powodowanego przez nią cierpienia. Dlatego też pomysł, aby sąsiadował on z lekką historyjką Ewy Białołęckiej niekoniecznie był udany. I chociaż takie skakanie od jednego klimatu do drugiego nie przypadło mi do gustu, to już samo opowiadanie pozostawiło po sobie jedynie pozytywne wrażenia. Autorka porusza w nim problem nienawiści polsko-ukraińskiej, która przed laty zebrała krwawe żniwo po obu stronach. Klimatem bardzo przypomina mi ów tekst historie zawarte w licznych opowiadaniach Jacka Komudy, z tym, że u pani Urbanowicz mowa jest o czasach zdecydowanie nam bliższych. I chyba przez to wizja opisanej tutaj rzeczywistości szokuje bardziej. U Komudy mamy do czynienia z wojownikami sprzed setek lat, przez co te krwawe historie wydają się nam bardziej odległe, nierealne. Tymczasem autorka Oczu jak chabry opisuje ludzi nam współczesnych, podobnych do nas.

Tekst bardzo dobry, znać dojrzały styl, a przede wszystkim pozostawia po sobie ślad, a chyba o to autorce chodziło.”

 

http://www.valkiria.net/index.php?type=review&area=1&p=articles&id=13404

 

„Oczy jak chabry Katarzyny Anny Urbanowicz to strasznie smutna opowieść o młodej dziewczynce w czasach napięć miedzy Polakami a Ukraińcami podczas II wojny światowej. Pełna okrucieństwa, chwytająca za serce i zapadająca na długo w pamięci. Nie radzę czytać, jeśli nie chcecie stracić dobrego humoru. (90%)”

 

http://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=63663

 

„Szybko jednak zapomnimy o żartach przy lekturze następnej pozycji. Katarzyna Anna Urbanowicz w „Oczach jak chabry” snuje historię wokół dawnych, polsko-ukraińskich antagonizmów. Jest to historia z pewnością smutna, mocna, lecz doskonale napisana i dojrzała. Coś, co zdecydowanie zapada w pamięć”

 

Opowiadanie to powstało na kanwie autentycznego zeznania złożonego w dochodzeniu w/s mordów na Ukrainie, zamieszczonego w kilkutomowej książce autorów Władysława i Ewy Siemaszko „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939 – 1945” zawierającej materiały źródłowe dokumentujące wydarzenia tamtych czasów – spisy zamordowanych i zeznania ocalałych z pogromów. Historia o dziewczynie cudem ocalonej (jej zdaniem przez anioła) jest autentyczna, reszta powstała z kompilacji opowieści rodziny mojego męża o zagładzie wioski, w której mieszkali.